piątek, 11 listopada 2016

Podkład Makeup Revolution The One Foundation, shade 1

WITAJCIE!

Ostatnimi czasy publikowałam sporo więcej recenzji na moim instagramie (lady.sarrinka) niż tutaj. Okazuje się jednak, że tego bloga zaczyna powoli odwiedzać trochę osób, więc ruszam z publikowaniem recenzji również tutaj. Dzisiaj szybki wpis o Mekup Revolution The one foundation, odcień nr 1.




Kupiłam go specjalnie na Halloween, gdyż potrzebowałam białego podkładu do makijażu wampira. Niestety, nawet w internecie nie ma zbyt wielkiego asortymentu jeżeli chodzi o białe podkłady. Nie zagłębiając się więc zbytnio w opinie, zamówiłam na szybko ten z MUR, ze strony cocolita.pl. W promocji dałam za niego 14,90zł.


CO ZA TĄ CENĘ OBIECUJE NAM PRODUCENT?
Podkład The One Foundation dostępny jest aż w 16 wersjach kolorystycznych. Dopasowuje się do odcienia oraz tekstury skóry. Zapewnia dobre krycie i matowe wykończenie. Łatwość aplikacji pozwala na budowanie pożądanego krycia.


JAK JEST NAPRAWDĘ?
 Początkowo przestraszyłam się kiedy otworzyłam kartonik. Buteleczka podkładu jest cielista i obawiałam się, że otrzymałam nie ten odcień. W środku jednak na szczęście znajduje się idealnie biały płyn. I tak, "płyn" jest tutaj idealnym wyrazem. Podkład jest tak rzadki, że aż chlupie w buteleczce i spływa z ręki przy próbie zrobienia swatchy. Zobaczcie:



Podkład ten nakładany solo nie robi wielkiego efektu. Przez swoją wodnistość nie jest zbyt kryjący. Nie daje efektu zupełnie białej cery i nie zakrywa większych niedoskonałości.




Postanowiłam dać mu jednak drugą szansę i wymieszać z moim ukochanym kryjącym Dermacolem. Sam proces mieszania był żmudny i długi. Ale w efekcie otrzymałam coś, co było zarówno jasne, jak i mocno kryjące. Po przypudrowaniu mieszanka wytrzymała na mojej twarzy nawet 3 godziny intensywnego tańca. Więc chyba wiem jak wykorzystam  ten produkt poza Halloween. Będę rozjaśniała nim zbyt ciemne podkłady ;)

MOJA OCENA: 3/5
 NIE dla tego podkładu w wersji solo, TAK dla używania go do rozjaśniania innych produktów. Chociaż wtedy też odbiera im trochę krycia...




piątek, 18 marca 2016

Elite Extensions, czyli tanie przedłużki z Rossmanna.

Logicznym wydaje się fakt, że żeby mieć długie włosy trzeba je zapuszczać. Ale co jeżeli ktoś jest uzależniony od ciągłego zmieniania ich długości? Wtedy z pomocą przychodzą przedłużki... 




Zdaję sobie sprawę z tego, że dobre doczepki muszą kosztować. Ale zawsze trochę szkoda było mi wydać tyle pieniędzy na coś, z czym nie wiem czy będę się dobrze czuła. Do czasu... Aż Rossmann nie wprowadził czegoś takiego do swoich sklepów!



 Zdjęcie ze strony Rossmann.pl

Zobaczyłam cenę (aktualnie kosztują 59zł, ja zapłaciłam na nie trochę mniej) i wybrałam najjaśniejszy odcień. Kolor nazywa się "świetlisty blond" i wydawał mi się dosyć dobrze dopasowany do ówczesnego koloru moich naturalnych włosów. No właśnie... wydawał się!
Ale do tego dojdę za kilka zdań. Zapraszam do dalszej lektury.

Sam produkt zapakowany jest w nieduże, kartonowe pudełeczko. W opakowaniu znajdziemy klips do wygodnego oddzielania swoich partii włosów oraz 6
 kosmyków różnej długości z przyszytymi klipsami. Jak widać na zdjęciu poniżej klipsy przyszyte są mało starannie, gdyż jeden obluzował mi się po 1 nałożeniu. Ale nie wpływa to znacząco na efekt końcowy.




Producent wyraźnie zastrzega, że przedłużki są syntetyczne. Nie powinnam się więc rozczarować kiedy wyciągnęłam je z opakowania. A jednak pierwsza wadą którą w nich zauważyłam był fakt, że są niezbyt miłe w dotyku. Przypominają włosy lalek Barbie. Dodatkowo, plączą się niemiłosiernie. Umycie ich łagodnym szamponem i nałożenie odżywki niewiele dało. 

 Kolejne rozczarowanie przeżyłam. kiedy próbowałam je nakręcić lokówką. Są odporne na każdą temperaturę! Wiem, że producent radzi unikać kontaktu z temperaturą wyższą niż 180 stopni, ale zdesperowana nastawiałam różne programy i za każdym razem efekt był ten am. A raczej nie było go w ogóle.

 Jednak największą wadą tego produktu, która sprawia że nigdy nie wyjdę w nich z domu jest ich kolor! Najjaśniejszy blond w ofercie okazuje się być okropnie żółty, wpadający wręcz w lekką rudość. Kupując je miałam średnio ciepły odcień blondu i i tak kolor się mocno odznaczał. Aktualnie mój kolor jest bardzo zimny, zbliżony do szarego, różnica wygląda więc tak:

 Moja ocena końcowa wynosi więc 4/10
 Plus za cenę, dostępność i oraz łatwość i szybkość nakładania. Minusy za kolor, brak podatności na stylizację, skłonność to tworzenia się kołtunów i ogromne problemy z rozczesaniem. Zostanie u mnie pewnie jako ciekawostka, ale domu chyba nigdy nie opuści.

wtorek, 8 marca 2016

Pupa Cat, czyli nie oceniaj kosmetyku po opakowaniu.



 Witajcie! Dzisiejszy post będzie o PUPA Cat- paletce z błyszczykami. Zmarnowałam na nią ostatnio trochę grosza i chcę Was ostrzec, abyście Wy już nie musiały ;)



„Nie wszystko złoto, co się świeci”.”Nie oceniaj książki po odkładce”. Takich zdań słyszę bardzo dużo. Niby wiem, o co w nich chodzi. Niby staram się o nich pamiętać. Ale właśnie… NIBY.  Do czasu aż nie wejdę do Rossmanna i nie dam się nabrać na jakąś „super promocję”. Tak właśnie było i tym razem. Ten piękny kartonik ujrzałam przy kasach. Podpisany był jako „Paletka do makijażu ust”. Przeceniony z 40zł, na 20. Nie miałam czasu na głębszą analizę produktu więc szybko podałam kasjerce i wyszłam zakochana w nowym nabytku. Miłość niestety przeszła tak szybko jak się pojawiła. Zapraszam do dalszej lektury posta jeżeli chcecie wiedzieć dlaczego się „odkochałam”.  (Dzisiaj wersja "dla leniwych". Więcej oglądania, mniej czytania)




 Piękne pudełeczko, prawda? ;) Tylko nie radzę otwierać, bo w środku znajdziemy... TO:


Kartonik wielkość kartoniku od kremu sugerowałby, że w środku znajdziemy coś podobnych rozmiarów. Kotek okazuje się być jednak maleństwem. Jest tak mały, że firma wepchała do środka jakieś dziwne kartonowe stelaże coby nie zaginął w czeluściach. Na poniższym zdjęciu widać dokładniej jego wielkość:


Sam kotek jest wykonany dosyć solidnie i starannie. Jednak jego zawartość... po kosmetyku który nazywa się "Make Up Kit" spodziewałabym się czegoś więcej niż 3 błyszczyków!

  Owszem, błyszczyki te mają całkiem ładne i zgrane ze sobą kolory. Tylko co z tego, skoro ich pigmentacja jest tak marna? Z ręką na sercu: Nie wiem nawet po co dali tutaj lusterko. Przecież nimi i tak nie da się zrobić sobie krzywdy. Na potwierdzenie swatche...


A teraz najlepsze:  żeby zrobić swatche do zdjęcia musiałam ryć w tych błyszczykach jak dzika. W efekcie zużyłam już pokaźną ilość produktu. Wychodzi więc na to, że kotek wystarczy na około pięć zastosowań.



Moja ocena końcowa produktu: 2/10
Naprawdę długo szukałam jakichkolwiek zalet PUPA Cat Make Up Kit. Nic oprócz opakowania do mnie nie przemawia. Ani pigmentacja, ani wydajność, ani wpływ na kondycję moich ust. Dlatego dzisiaj przyznaję najniższą ocenę jaka dotychczas pojawiła się na blogu.

sobota, 5 marca 2016

Matowa Szminka w płynie od MUA, czyli MUA Velvet Lip Lacquer, w odcieniu Symphonic.

Witajcie! Dzisiaj tylko jeden produkt. I jeden odcień. Ale za to jaki!

Mam słabość do matów. Szczególnie tych na ustach. I do nietypowych kolorów. Również na ustach. Ta Szminka spełnia oba te warunki, więc nie mogłam się jej oprzeć! Mam ją dopiero tydzień, ale już zdążyłam chyba nieźle poznać. Na tyle, aby napisać o niej cokolwiek od siebie. Teraz chcę przedstawić ją Wam, a więc... przed Państwem Matowa Szminka w Płynie od MUA, w odcieniu Symphonic!


CO OBIECUJE NAM PRODUCENT?
 MUA Luxe Matowa Szminka w Płynie Symphonic nada Twoim ustom intensywnego, trwałego koloru o matowym wykończeniu. Wysoka pigmentacja pozwala na osiągnięcie wyjątkowego makijażu ust. Szminka bardzo łatwo się aplikuje i długo pozostaje na ustach. Produkt zamknięty w eleganckiej matowej szklanej buteleczce.


 JAK JEST NAPRAWDĘ?
 Cena tego produktu to około 16zł. I to chyba jest pierwszym czynnikiem który działa na plus tego produktu. Kolejną jego zaletą jest opakowanie. Proste, matowe, bez tandetnego blichtru. Aplikator jest typowym puszkiem/gąbeczką. Jest jednak dosyć twardy i zbity. Nakładanie nim produktu może nie jest wyjątkowo przyjemne, ale na pewno dokładne. Spokojnie możemy obyć się bez dodatkowych pędzelków i konturówek. 
Tyle o opakowaniu, teraz najważniejsze, czyli zawartość. Pierwsze na co zwrócimy uwagę to... cudowny zapach! MUA Velvet lip lacquer pachnie jagodowymi lodami. Zapach idealnie pasuje do koloru! Szminka początkowo ma konsystencję kremowego błyszczyka. Zasycha na tyle wolno, że możemy spokojnie dokładać produktu ile chcemy i rozcierać tak, aby uzyskać idealny efekt. A bardzo ważne jest, aby dopilnować tego właśnie na samym początku. Bo kiedy pomadka zaschnie, to nie da się już zrobić z nią NIC. Długo zastanawiałam się do czego mogłabym porównać ten efekt.... jedyne co mi przychodzi do głowy to korektor. Tak. Ona też tworzy taką cieniutką, lekko kredową warstwę. Ale dzięki temu jest też tak trwała. Nie odbija się i nie zostawia śladów na szklankach. 
Co do odcienia... W internecie wydawał mi się  odrobinę bardziej szary. W rzeczywistości jest to lekko sinawy fiolet. Obawiałam się że będę w nim wyglądać mocno trupio. Czy tak jest? Zostawiam to Waszej ocenie. Zdjęcia "na mnie" poniżej ;)







Moja ocena to 10/10
Super stosunek ceny do jakości! Ciężko mi dostrzec jakiekolwiek wady. 


 

niedziela, 28 lutego 2016

Paletka MakeUp Revolution-Mermaids vs. Unicorns



Witam w ten jakże piękny, niedzielny poranek!


...Dobra, żartuję. Nie jest piękny. Ani trochę. Szary i zimny. I właśnie w takie poranki najbardziej tęsknię za wiosną. Tęsknię za jej pierwszymi cieplejszymi promieniami słońca. Za jej odrobinę cieplejszym wiatrem. Ale wiecie czego wyczekuję w niej najbardziej? KOLORÓW! Dosyć już mam tej wszechobecnej szarości...

Niestety, pogody zmienić nie mogę. Ale mogę wprowadzić odrobinę koloru do mojego życia innym sposobem. Makijażem.





Dla porównania. Zdjęcia producenta.

Zakochałam się w tej drugiej. No i... mam! Paletka Mermaids vs. Unicorns jest już moja!

 Dzisiaj mogę napisać moje pierwsze odczucia z nią związane. Jeżeli nie zniechęcił Was przydługi wstęp, to gratuluje i zapraszam do lektury :)







CO OBIECUJE NAM PRODUCENT?
 Paleta Mermaids vs Unicorns to zestaw 12 świetnie napigmentowanych cieni do powiek od firmy Makeup Revolution. Paletka skrywa 12 cieni  w oryginalnych kolorach. Dzięki niej wykonasz znakomity makijaż na wiele okazji










JAK JEST NAPRAWDĘ?
 Na stronie paletka kosztuje 19,90. Ogromny plus już a to na wstępie dla tej paletki. Dostajemy 12 cieni, a przy tym nie musimy do następnej wypłaty żyć o samym chlebie i wodzie.  Opakowanie nie jest jakieś wyjątkowo grube wydaje się być więc średnio solidne. Ale już raz mi spadła z niewielkiej wysokości i nic się jej nie stało także nie jest z nią tak słabo jakby się mogło początkowo wydawać. Brak w niej lusterka, ale mi to zupełnie nie przeszkadza bo i tak maluję się przy dużym, łazienkowym lustrze.

 A teraz najważniejsza kwestia: kolory i ich pigmentacja. Wszystkie odcienie są w niej perłowe. Niby na początku średnio mi to odpowiadało ale... nie uważacie, że dzięki temu idealnie wpisują się właśnie w "syrenkowy" klimat? Odnoszę wrażenie że matowe zupełnie nie pasowałyby do nazwy paletki. Co do pigmentacji... Pierwszy odcień jest bardzo słaby w tej kwestii (możecie zobaczyć to na swatchach poniżej) ale jeden z niebieskich porządnie za niego nadrabia. Reszta jest średnia, w kierunku dobrej.









Trwałość?  Niby makijaż był w stanie przeżyć do końca moich zajęć tanecznych (co jest chyba najlepszym sprawdzianem :D) ale zaczął się zbierać w załamaniu górnej powieki. Po ponownym rozblendowaniu dał radę wytrzymać jeszcze około 2 godzin. Nie ma więc tutaj rewelacji. Ale! Ja nie używam baz pod cienie. Muszę kupić jakąś porządną i zobaczymy czy jakkolwiek mi to pomoże.


Moja ogólna ocena to 8/10
 Co prawda, pigmentacja i trwałość mogłyby być lepsze. Ale nie zapominajmy że ta paletka kosztuje niecałe 20zł. I i tak chyba podniosła poprzeczkę wielu paletkom w tym przedziale cenowym.